Rób swoje. Nie patrząc na latające nad głową czarne stwory, z twarzami rozmazanymi, aby nie dało się w nich rozpoznać rysów ich matek i ojców. Zasłaniają słońce tymi swoimi wydłużonymi, wysuszonymi bladymi ciałami, odzianymi w strzępy czarnego sukna. Z ich rozwartych paszcz kapie żółtawy, glutowaty jad zazdrości. Nie mają na tyle odwagi aby skonfrontować się stając oko w oko. Ale bzyczą i przeszkadzają, niczym muchy upierdliwe letnim rankiem. Całkiem odgonić się ich nie da. Część z nich ulatnia się gdy przestaję cokolwiek robić. Ale gdy tylko wyczują mój ruch, jakąś inicjatywę, energię, usłyszą gdzieś z daleka wypowiedziany szeptem pomysł, natychmiast zlatują się z powrotem. One żywią się niechęcią, którą same powodują, czerpią z emocji, których ciężar jest tym większy, im większe jest zatroskanie człowieka. Same nie są zdolne do tworzenia, ale potrafią skutecznie popychać w stronę destrukcji.
Zamknij oczy.
Wdech. Pauza. Wydech.
Jeszcze raz.
I jeszcze raz.
Otrząśnij się. Trochę jak pies, którego zrosiła letnia przelotna mżawka.
Otwórz oczy.
Uśmiechnij się.
Rób swoje.







